niedziela, 2 października 2016

BALI Bali bali on the way (11 days far away) - 1st day - Łódź -> Amsterdam

21.08.2016
Przed Wami relacja z naszego ostatniego tripu. Miejscem docelowym naszej podróży było Bali, ale żeby tam dotrzeć musieliśmy "przelecieć pół świata". [WAW-LDZ-AMS-BKK-TPE-DPS] Całą relację dzielę na części dlatego, że mam bardzo dużo pięknych zdjęć, żeby się z Wami podzielić oraz obszerne relacje z niektórych dni, które pisałam na bieżąco podczas podróży. 
Enjoy!





Niedziela 21.08.2016
Pierwszy dzień, niczego nie świadomi i ciekawi świata ludzie zaczęliśmy naszą podróż od wyjazdu z Warszawy OK bus'em na lotnisko w Łodzi. Stamtąd mieliśmy samolot do Amsterdamu na pokładzie samolotu Adria. Wszystko poszło gładko, chociaż pierwszy raz leciałam mniejszym samolotem i to spowodowało, że całe zniżanie i lądowanie było dla mnie dosyć ciężkie, a co za tym idzie było mi słabo i nie dobrze przez większość lotu. Dosyć słaby początek podróży, ale dałam radę.





Od razu po wylądowaniu pojechaliśmy schuttle busem do naszego hotelu (Ibis Budget), zostawiliśmy walizki w pokoju i pojechaliśmy do centrum Amsterdamu. Zeszliśmy na nogach centrum Amsterdamu. Zaskoczyło mnie jak bardzo tam jest ładnie, wszędzie rowery, kwiaty i ogólny porządek. Nie dało się nie zauważyć ogromnej ilości turystów jaka w tym samym czasie odwiedzała miasto. Nie obyło się bez odwiedzenia sklepów ze słodyczami, aby spróbować wszystkich nowości, następnie obowiązkowym ulubionym punktem było odwiedzenie sklepu spożywczego - robię to w każdym nowym dla mnie kraju żeby zobaczyć różnice cenowe i różnorodność produktów. 



Wędrując po mostach które są tam dosłownie na każdym kroku weszliśmy przypadkowo do sklepu z serami. W środku okazało się ze mają degustacje przepysznych mega serów, ale wzięliśmy po kawałku i poszliśmy dalej. Jak się okazało sklepy z przepysznymi serami do degustacji były na każdym kroku :D 




Wiec serowych rajów odwiedziliśmy chyba z 10. Ale mimo tylu degustacji i tak byliśmy głodni, bo od śniadania w sumie nie jedliśmy nic. Postanowiliśmy czegoś poszukać, a że na samym początku zwiedzania utknęła nam w pamięci knajpka chińsko - azjatycka z makaronami robionymi na naszych oczach, wróciliśmy tam przez całe miasto, żeby zjeść ten pyszny makaron, który widzieliśmy 3 godz wcześniej :D Zjedliśmy w końcu obiad, a knajpka nazywała się "Wok on Fire" Wybraliśmy sobie makaron jajeczny z jajkiem, krewetkami, cebulką i sosem Teriyaki, pyszka była że szok! 



Ale ze jedliśmy na pół, więc jak zawsze zostawiłam sobie miejsce na lody, które widziałam po drodze do knajpki, a które zawsze chciałam zjeść i się nie pomyliłam <3 były mega! Wzięłam oczywiście o smaku ciasteczkowym i w trakcie jedzenia trafiłam nawet całe ciastko!


 Pózniej zrobiliśmy jeszcze dosyć długi spacer i jak się zrobiło ciemno, koło godz. 22 wróciliśmy do hotelu.














Na każdym kroku można było spotkać kawiarnie z przeróżnymi słodkościami, a ich specjalnością są gofry chrupkie maczane w kolorowych czekoladach :)




Piękne kwiaty i hamaki spotkaliśmy na jednej z ulic gdzie wszystkie sklepiki znajdowały się na tratwach na wodzie, na jednym za kanałów.














Nie wiemy co to było, ale całe pomieszczenie wewnątrz było wypełnione figurkami krów przeróżnej wielkości, a do tego, już najmniejsza figurka kosztowała krocie.








Nie mogło zabraknąć tradycyjnych chodaków z Holandii <3


1 komentarz:

  1. utknąć to może jedzenie między zębami, a nie knajpka w pamięci...

    OdpowiedzUsuń